Po naszym wyjeździe do Tajlandii w 2018 zakochaliśmy się w tajskim jedzeniu. To są wielopoziomowe smaki, gdzie pikantne miesza się ze słodkim, kwaśnym i umami. Smaki trudne do odwzorowania w Polsce, bo często trudno o składniki (np. wilec wodny), a długie podróże nie zawsze im służą.
Dlatego otwarcie się w Toruniu restauracji specjalizujących się właśnie w kuchni tajskiej bardzo nas ucieszyło.
Restauracja Bangkok na ulicy Szerokiej wygrała miejsce w naszym sercu za autentyczność smaków, ale też bardzo wakacyjny wystrój. Nawet menu przypomina te w Tajlandii, gdzie będąc klientem z zagranicy Tajowie dają menu ze zdjęciami, żebyśmy mogli łatwo pokazać co chcemy. Jeśli więc tajskie smaki lubicie, albo chcielibyście ich posmakować to będzie dobre miejsce.
Przed restauracją jest skromny ogródek obsadzony bambusami. Niestety rośliny te poumierały (to była trudna zima) – szkoda psuje to trochę klimat, ale bambusy dają chociaż trochę prywatności odgradzając od pozostałych ogródków. Na parterze jest bar i kilka stolików z widokiem na otwartą kuchnię, gdzie pracują Tajowie. To oni dbają o to, żeby smaki były autentyczne. Na górze są jeszcze dwie sale, gdzie można usiąść. Jedna z widokiem na toruńską starówkę myślę, że idealna na większe grupy lub wypady z dziećmi.
Druga sala jest bardziej kameralna, ale gdzie zakochałam się w wystroju – zielone ściany + złote dodatki.
Co warto zjeść? Są dania, które są takimi klasykami tajskiej kuchni, które zna każdy turysta. Są to zupy Tom Yum i Tom Kha, Zielone Curry i Pad Thai. U nas wybór pada na 2 klasyki i jedno danie mniej standardowe.
Na początek Tom Yum – zupa bazowana na smaku pikantnych papryczek, pomidorów i mleczku kokosowym. Nie brak tu tradycyjnych przypraw jak kolendra czy tajska bazylia. Smak jak w Tajlandii. Porcja bardzo duża i pełna wybranego dodatku – w tym przypadku kurczaka. Z doświadczenia mogę też polecić w połączeniu z krewetkami.
Zielone Curry – to głównie smak pasty do zielonego curry (zielone chili, szalotki, imbir) i mleczko kokosowe. To właśnie mleczko nadaje temu łagodności i mimo, że pojawia się ostrość związana z zielonym chili, to nie jest to taka typowa ostrość, która wydusza łzy z oczu. To dodatkowa głębia, która nie będzie raczej przeszkadzać osobom, które zazwyczaj ostrych dań nie lubią. Ponownie czuć tu tradycyjne smaki i sporo jest tu dodatków w postaci warzyw, ale nie brak jest też wołowiny.
Mniej rozpoznawalne danie, ale bardzo popularne wśród Tajów to Pad Kee Mao. Nazwa dania luźno tłumaczy się na “pijane kluski” i tak je właśnie zapamiętałam, jako podawane z makaronem ryżowym. Tu makaronu brak, ale danie samo w sobie bardzo smaczne i pod względem palety smaku, czyli tajska bazylia, sos ostrygowy, rybny etc. wszystko się zgadzało, do tego ogrom mięsa z kaczki (które nie jest popularne w Tajlandii – raczej spotykałam kurczak / wołowina / krewetki). Całość dania jednak była bardzo smaczna i zupełnie mi ten brak klusek nie przeszkadzał.
Na deser król smaków – mango sticky rice. Ryż przygotowywany na mleczku kokosowym, dzięki czemu jest bardzo delikatny i słodki, a do tego mango, które jako owoc powinno być bardzo dojrzałe i równie słodkie. Drugą opcją jest klasyk azjatyckich restauracji – banan w cieście.
Na koniec warto też wspomnieć o ciekawych drinkach. Arbuzowe Daiquiri, Gin z Bazylią. Warto zaszaleć i posmakować czegoś innego. Dla wielbicieli klasyków – jest tajskie piwo.